czwartek, 15 września 2011

Takie tam

Wczoraj zrobilam dobry uczynek. Oboje mielismy wolne wiec zabralam mojego meza na 'dzien przyjemnosci' do Oxfordu. Postawilam mu dobry obiad w Loch Fyne a potem mielismy isc do kina ale wyladowalismy w fajnym pubie na piwku bo tak Jon wolal. Widzialam ze sie odprezyl i zrelaksowal a zapieral sie gluptas rekami i nogami przed ta wycieczka bo on sie najlepiej relaksuje przed komputerem.

Moze to i prawda ale w ostatni weekend robil tylko to (ja w sobote po poludniu zdalam czesc mojej pracy doktorskiej) i nie mialam sily na nic wiec reszte weekendu sie tylko obijalismy. Znaczy to, ze Jon spokojnie spedzil weekend tak jak chcial a ja nie gonilam go do zadnej 'domowej roboty' a i tak w niedziele wieczorem byl lekko podmiowany i widzialam, ze raczej nie odpoczal.

Takze ciesze sie, ze udalo mi sie go troche wyrwac z domu.

A w domu burdel, bylam tak zajeta ze od czasu przeprowadzki nie mialam czasu nawet porzadnie doczyscic lazienki po poprzedniej lokatorce. W ten weekend szykuja sie wiec chyba wielkie jesienne porzadki, juz zapowiedzialam Jonowi, ze obijania nie bedzie. Psuja mi jednak humor problemy jakie mamy z mieszkaniem.

Jak je znalezlismy, identyczne do naszego poprzedniego (wymiarowo bo standard nieco nizszy) to czulismy sie bardzo szczesliwi. Mieszkanie jest zarzadzane przez agencje ale na papierach do podpisania okazalo sie, ze wlascicielem jest niejaki Mr Iqbal, Hindus jakis czy inny Pakistanczyk. Cholera! Teraz okazalo sie, ze bolier jest do niczego, grzejnik w lazience nie dziala, regluacja prysznica jest do dupy a my od tygodnia uzeramy sie z agencja a ta pewnie z wlascicielem, ktory patrzy jakby tu wydac najmniej kasy. Eh eh eh.

czwartek, 2 czerwca 2011

Dziwnie mi

Nowa praca w Oxfordzie dodala mi skrzydel. Doktorat idzie calkiem dobrze (choc oczywiscie moglby isc troszke lepiej) a w dodatku wpadla mi chaltura wiec z kasa tez jest nie najgorzej. No a tutaj klops, dostalismy wczoraj list z wypowiedzeniem najmu mieszkania.
Calkiem lubimy nasze mieszkanko i jestesmy tu prawie dwa lata i za to co mamy (trzy pokoje, dwie lazienki) to placimy calkiem skromnie. A teraz czeka nas przeprowadzka, szukanie nowego lokum a rynek wynajmu jest trudny: drogo i maly wybor. Wyprowadzic musimy sie do 24 sierpnia ale tak naprawde to najlepiej abysmy znalezli cos jak najszybciej bo ja wlasnie do 24 sierpnia musze zdac spora czesc mojego doktoratu aby dokonac tzw. upgrade a jak nie dostarcze to zegnaj stypenium az je dostarcze. A poza tym 25 sierpnia jade na 10 do Wloch. Wiec musi byc wczesniej. No a jak sie przeprowadzimy to nie bedziemy miec Internetu przez minimum dwa tygodnie, i jak ja bede doktorat pisac bez Googla????? ;)

Dzisiaj wiec troche nie moge sie odnalezc.

piątek, 8 kwietnia 2011

Jak zwiekszyc stan konta o 150 funtow

Mamy z malzonkiem az trzy konta, w trzech roznych bankach. Kazde ma swoje a oprocz tego mamy wspolne konto w LloydsTSB na ktore wkladamy kase na rachunki i wspolne wydatki jak zakupy jedzeniowe (albo wakacje). Na konto co miesiac wplywa wiec ponad 1,000 funtow, oprocz tego mamy tam nasze konto oszczednosciowe oraz placimy za obsluge konta miesiecznie pewna kwote i mamy w tym pomoc drogowa, ubezpieczenie komorki, ubezpieczenie podrozne itd. 1,000 to taka kwota, ktora usmiecha sie kazdemy bankierowi. Bank Santander na przyklad, obiecuje zaplacic 100 futnow jesli osoby, ktore moja dochody miesieczne powyzej 1,000 przeniosa do nich swoje konto. Pisze o tym, aby zaznaczyc, ze jestesmy dla LoydsTSB bardzo dobrymi klientami.

Jakis czas temu dostalam telefon z banku, i ze proponuja nam upgrade do konta zlotego (w tej chwili mamy 'srebrne'). I Pani roztacza przed nami piekne widoki jakie to bedziemy miec dodatkowe uslugi w cenie konta. Nie bede sie wdawac w szczegoly ale oferta wydala sie nawet bardziej niz sensowna wiec zgodzilam sie na upgrade. Poszlam do banku, podpisalam papiery, Pani powiedziala ze nowe 'zlote' karty przyjda do domu poczta razem z informatorem na temat uslug nowego konta.

Po tygodniu nic do nas nie przyszlo wiec podeszlam do banku. Inna Pani zamowila dla nas karty i dala mi informator do konta. Wrocilam do domu, czytam informator i szczena mi opadla. W zasadzie wszystko co ta pierwsza Pani mi naopowiadala o nowym super zlotym koncie to bzdury. Ponownie nie bede wdawac sie w szczegoly ale oczywiscie bardzo sie wkurzylam. Zadzwonilam do banku i poprosilam aby manager tej Pani do mnie zadzwoni. Pan manager nie zadzwonil, tylko rzeczona Pani ze bardzo przeprasza i takie tam. Ze niby 'cos jej sie poplatalo'. Poniewaz manager nie zadzwonil to napisalam do banku list. Ze moze bank wlasnie tak dziala, ze Pani dobrze wykonala swoja prace bo zachecila kogos do drozszego konta podajac falszywe informacje?
Dzisiaj zadzwonil do mnie Pan. Bardzo przepraszal, jeszcze raz zapytal sie o szczegoly i obiecal ze manager tego oddzialu sie ze mna skontaktuje. W miedzyczasie natomiast Pan przelal na nasze konto 150 funtow jako zadoscuczynienie i ma nadzieje, ze jednak zdecydujemy sie zostac z nimi i nie przeniesiemy konta gdzie indziej. :)))

Teraz sie tylko zastanawiam czy podzielic sie kasa z mezem? No bo jakby nie bylo to ja zajelam sie cala sprawa od poczatku do konca wiec mu sie chyba nie nalezy??? ;)))

P.S. Swego czasu Jon mial problem ze swoim bankiem. Nie wchodzac w szczegoly wytworzyla sie sytuacja z cyklu paragraf 22 z jego nowa karta debetowa. Biedny Jon byl bez karty chyba ze trzy tygodnie. Wkurzyl sie, napisal im maila i na koncie znalazlo sie 50 funtow zadoscuczynienia.

Wniosek? Czasem warto troche ponarzekac, szczegolnie w banku.

piątek, 18 marca 2011

O Babci

Moj kuzyn, ukochany wnuczek Babci zrobil sobie dziecko. Mala Hanie, moje przyszla chrzesnice. Dziecko zrobili sobie z mlazonka z zaskoczenia. Zanim sie dowiedzieli o dziecku zakupili mieszkanie (jeszcze w budowie), niedawno sie do tego mieszkania sprowadzili. W zwiazku z tym, ze kupujac nie brali jeszcze potomka pod uwage mieszkanie:

- jest na ostatnim, czwartym pietrze w bloku bez windy
- jest male posiada spora sypialnie ale za to malutki 'salonik' na dodatek z aneksem kuchennym
- jest na osiedlu Ruczaj w Krakowie (to tak jak mieszkac na Kabatach tyle, ze bez metra).

Mamusia razem z dzieckiem przez pierwsze trzy miesiace mieszkala z tesciami i babcia (czyli moim wujkiem, ciocia) pod Tarnowem, jakies poltorej godziny jazdy samochodem do Ruczaju. W tym samym czasie malzonek i tesc urzadzali mieszkanie, kuchnia, lazienka itd. Od niedawna mieszkaja juz razem, na swoim, wlasnym ale ciasnym. I wszystko jest ok. Ale....

Mamusia ma urlop do konca maja a potem wraca do pracy (kredyt na mieszkanie trzeba splacac). No i teraz jest problem bo:

- oboje pracuja w handlu znaczy sie swiatek piatek i niedziela oboje sa w pracy
- zona kuzyna nie ma mamy a ojciec pijak wogole sie nie interesuje corka
- tesciowa (czylo moja ciocia) jest na rencie i ma problemy psychiczne, czasem jest w stanie uzywalnosci a czasem lezy w lozku caly tydzien albo i dwa wiec nie za bardzo jest na kogo liczyc.

No i co zrobic z dzieckiem?

Otoz moja rodzinka wpadla na genialny pomysl. Zanim mala oddadza do zlobka (a kto wie kiedy to bedzie) mala bedzie zajmowac sie nasza babcia, czyli prababcia Hani. Opieka bedzie potrzebna kilka dni w tygodniu bo mlodzi podobno tak ustala swoje grafiki, ze wymienia sie dniami wolnymi oznacza to ze:

- raz na tydzien wujek bedzie dowozil babcie do Krakowa na pare dni
- te pare dni w tygodniu babcia bedzie nocowac na kanapce w saloniku w towarzystwie lodowki i zapachow kuchennych
- babcia raczej w ciagu dnia nie wyjdzie z mala na spacer no bo jak z dzieckiem i wozkiem z czwartego pietra po schodach
- beda to miesiace letnie co oznacza ze w mieszkaniu przez wiekszosc czesc dnia bedzie jak w piekarniku bo to ostatnie pietro i nowe budownictwo
- blok jest po srodku 'nieczego' a mlodzi nie za bardzo moga 'w razie czego' wpasc do domu w ciagu dnia (pracuja daleko, nie maja samochodu, podroz komuniakcja miejska to godzina lekko w jedna strone).

Babcia ma 77 lat i poki co chyba nie zdaje sobie sprawy na co sie pisze. Wiem jedno, ona sobie zyly wypruje dla ukochanego wnuka, jego zony i ukochanej juz oczywiscie prawnuczki. A mlodzi, nawet jesli zdaja sobie sprawe o co babcie prosza to i tak nie maja innej opcji.

środa, 16 lutego 2011

12 prawd o Brytyjczykach

Co prawda nie zostałam wywołana do odpowiedzi ale czuję, że mam coś do powiedzenia w tym temacie.

Chodzi o:
"Wymien 3 rzeczy, które lubisz u Brytyjczyków, 3 rzeczy, które Cię denerwują , 3 rzeczy, które Cię śmieszą i 3 rzeczy które wprawiają Cię w zdumienie "

A znalazłam to tutaj:

Do rzeczy:

3 rzeczy, które najbardziej lubię:

- uprzejmość, na każdym kroku, kolejki do autobusu (jak sie nie zmieścisz to czekasz na następny) i to, że przy wyjściu dziękujesz kierowcy, przytrzymywanie drzwi
- dbałość o zdrowie, parki zaludnione w weekendy całymi rodzinami kopiącymi piłkę, przeróżne zajęcia sportowe w szkołach (nie to co w Polsce, nudna sala gimnastyczna), dobrze sytuowani czterdziestolatkowie z dobrym autem dojeżdżaja do pracy rowerem
- lunch!!!!

3 rzeczy, które mnie denerwują:

- często totalny brak wyboraźni np. stoi toto na środku supermarketu, blokuję drogę, gapi sie w sufit, blokuje cały chodnik na pogawędki z koleżanką itd.
- kartki! non stop trzeba komuś wysłać na urodziny, z okazji nowego dziecka, domu, choroby itd. trudno wybrać odpowiednią grrrr, nie lubię.
- nastoletnie mamuśki, z wózeczkiem i całą gromadką dzięci cały boży dzień spędzają w centrum handlowym, wogóle ludzie, którzy są na benefitach a powinni zabrać się za robotę.

3 rzeczy, które mnie śmieszą

- 150 edycji Big Brothera!!!! celebrities jak Jordan itp.
- Monotonia kuchni, Sunday roast w niedziele, Sunday roast z okazji Świąt (xmas dinner), Sunday Roast na ślubie itd....
- tabloidy

3 rzeczy, które wprawiają mnie w zdumienie

- styl ubierania się i totalny brak samokrytyki (ważę 150 kilo ale ubiorę legginsy i obcisły tshirt), zima jest i tak będę chodzić w japonkach, do miasta chętnie wyjdę w piżamach....
- kobitki w średnim wieku zachowujące się na mieście w sobotę wieczór jak nastolatki, poprzebierane za aniołki, kowbojki, pielęgniarki i pijane w trzy d...
- marna wiedza ogólna, brak znajomości języków obcych i brak ciekawości świata

środa, 4 sierpnia 2010

Pare nieciekawych dni

Eh jakos tak ostatnio nie bardzo nam sie dzieje. W sobote mielismy jechac do Londynu wczesnie rano aby przed impreza u Gwen zahaczyc o Londyn Centralny. Mialam odebrac zafarbowane buty slubne i przy okazji odwiedzic targi drutowe. Nic z tych planow nie wyszlo bo sie rano poklocilismy a jak doszlismy do porozumienia to bylo juz za pozno i pojechalismy prosto na impreze. W poniedzialek okazalo sie, ze zgubilam gdzies jedyny klucz od skrzynki pocztowej. Nie moge dostac sie do srodka. Na razie listonosz zostawia listy na skrzynce a ja musze zawolac fachowca, ktory za 60 funtow wymieni zamek.... eh eh eh
Zeby tego bylo malo to w poniedzialek wieczorem odmowil wspolpracy komputer Jona. Odmowil pracy na dobre a do grobu zabral ze soba kilka waznych plikow z chaltura dla Akademii i moja biblioteke iTunes (no i wszystkie gry Jona). Najgorsze jest to, ze mam jeszcze jakies ogony jesli chodzi o chalture a analizy moge robic tylko na komputerze Jona bo ja swojego mam tylko malego Netbooka. Jakbym zainstalowala na nim SPSSa albo STATe to ten pewnie by mi sie zasmial w twarz i przemowil ''Chyba Cie p****'.
No to wczoraj spedzilam prawie caly dzien na rozwiazywaniu problemu. Suma sumarum poszlam do sklepu i najzwyczajniej w swiecie kupilam sobie nowego laptopa, tym razem powaznego, duza maszyna ktora da rade z SPSSem ale za to jest malo przenosna (chyba ze sobie przyczepke do auta zamontuje). Jon natomiast dostal nowego desktopa i caly wieczor rozprawiczalismy nasze dziewice. Radosc nie trwala dlugo bo dzis rano Jon wsiada do auta a to wyje jak traktor. Najwyrazniej przekwalifikowalo sie na maszyne rolnicza pod oslona nocy. Jon wzial wiec moj samochod a ja siedze jak ten ciolek caly dzien w domu i jest mi zle. Nie wiemy jeszcze co z autem, do warsztatu jest umowiony dopiero na piatek i zobacza, czy moga z niego znow zrobic osobowke a ja bede uziemiona.
Nie musze chyba mowic, ze w zwiazku z tymi wszystkimi problemami moja praca naukowa znow cierpi. Eh.

sobota, 10 lipca 2010

Wszystko musi byc na legalu

Ot taka mala przestroga dla przyszlych Mlodych Panien a wiem, ze przynajmniej dwie czasem tu zagladaja. Ja na slubie mialam dwoch profesjonalnych fotografow: reportazowego i studio dwa dni pozniej. Od fotografa reportazowego dostalam plytke z wybranymi zdjeciami, ktora miala nalepione na przodzie nasze zdjecie. Od studia rowniez dostalam plytke z wybranymi zdjeciami, plytka wygladala zupelnie zwyczajnie (jakbym ja sobie sama nagrala) w kopercie z naklejka firmowa studia. Skopiowalam sobie wybrane zdjecia na 'palucha' i poszlam do Bootsa zamowic sobie odbitki. Te zdjecia przeznaczone byly do albumu dla Cioci Jona, ktora nie mogla przyjechac.
Zdjecia zamowilam w elektronicznym kiosku i przyszlam je odebrac po godzinie z rak obslugi punktu fotograficznego. No i tu zaczal sie problem....

Panie szybko sie zorientowaly, ze zdjecia sa profesjonalne i grzecznie poprosily o glejt, ktory uprawnia mnie do kopiowania takich zdjec. Zgodnie z aktem z 1998 roku itd. nie moge robic odbitek, chyba ze mam na to zezwolenie fotografa. Zmrozilo mnie. Oczywiscie zdjec nie moga wydac.

Historia skonczyla sie tak, ze zadzwonily do dzialu prawnego Bootsa i tam zgodzili sie wydac zdjecia na podstawie tego, ze zdjecia byly zrobione przez Polskich fotografow na terenie Polski. Uwierzyli na slowo i na akcent.

Moral? Jak juz zaplacicie za profesjonlanie zrobone fotki to koniecznie wezcie od fotografa glejt, ze pozwala kopiowac, najlepiej w jezyku Angielskim. Podobno niektorzy umieszczaja taka informacje na samej plytce. Albo zamowcie odbitki on-line.