środa, 4 sierpnia 2010

Pare nieciekawych dni

Eh jakos tak ostatnio nie bardzo nam sie dzieje. W sobote mielismy jechac do Londynu wczesnie rano aby przed impreza u Gwen zahaczyc o Londyn Centralny. Mialam odebrac zafarbowane buty slubne i przy okazji odwiedzic targi drutowe. Nic z tych planow nie wyszlo bo sie rano poklocilismy a jak doszlismy do porozumienia to bylo juz za pozno i pojechalismy prosto na impreze. W poniedzialek okazalo sie, ze zgubilam gdzies jedyny klucz od skrzynki pocztowej. Nie moge dostac sie do srodka. Na razie listonosz zostawia listy na skrzynce a ja musze zawolac fachowca, ktory za 60 funtow wymieni zamek.... eh eh eh
Zeby tego bylo malo to w poniedzialek wieczorem odmowil wspolpracy komputer Jona. Odmowil pracy na dobre a do grobu zabral ze soba kilka waznych plikow z chaltura dla Akademii i moja biblioteke iTunes (no i wszystkie gry Jona). Najgorsze jest to, ze mam jeszcze jakies ogony jesli chodzi o chalture a analizy moge robic tylko na komputerze Jona bo ja swojego mam tylko malego Netbooka. Jakbym zainstalowala na nim SPSSa albo STATe to ten pewnie by mi sie zasmial w twarz i przemowil ''Chyba Cie p****'.
No to wczoraj spedzilam prawie caly dzien na rozwiazywaniu problemu. Suma sumarum poszlam do sklepu i najzwyczajniej w swiecie kupilam sobie nowego laptopa, tym razem powaznego, duza maszyna ktora da rade z SPSSem ale za to jest malo przenosna (chyba ze sobie przyczepke do auta zamontuje). Jon natomiast dostal nowego desktopa i caly wieczor rozprawiczalismy nasze dziewice. Radosc nie trwala dlugo bo dzis rano Jon wsiada do auta a to wyje jak traktor. Najwyrazniej przekwalifikowalo sie na maszyne rolnicza pod oslona nocy. Jon wzial wiec moj samochod a ja siedze jak ten ciolek caly dzien w domu i jest mi zle. Nie wiemy jeszcze co z autem, do warsztatu jest umowiony dopiero na piatek i zobacza, czy moga z niego znow zrobic osobowke a ja bede uziemiona.
Nie musze chyba mowic, ze w zwiazku z tymi wszystkimi problemami moja praca naukowa znow cierpi. Eh.

sobota, 10 lipca 2010

Wszystko musi byc na legalu

Ot taka mala przestroga dla przyszlych Mlodych Panien a wiem, ze przynajmniej dwie czasem tu zagladaja. Ja na slubie mialam dwoch profesjonalnych fotografow: reportazowego i studio dwa dni pozniej. Od fotografa reportazowego dostalam plytke z wybranymi zdjeciami, ktora miala nalepione na przodzie nasze zdjecie. Od studia rowniez dostalam plytke z wybranymi zdjeciami, plytka wygladala zupelnie zwyczajnie (jakbym ja sobie sama nagrala) w kopercie z naklejka firmowa studia. Skopiowalam sobie wybrane zdjecia na 'palucha' i poszlam do Bootsa zamowic sobie odbitki. Te zdjecia przeznaczone byly do albumu dla Cioci Jona, ktora nie mogla przyjechac.
Zdjecia zamowilam w elektronicznym kiosku i przyszlam je odebrac po godzinie z rak obslugi punktu fotograficznego. No i tu zaczal sie problem....

Panie szybko sie zorientowaly, ze zdjecia sa profesjonalne i grzecznie poprosily o glejt, ktory uprawnia mnie do kopiowania takich zdjec. Zgodnie z aktem z 1998 roku itd. nie moge robic odbitek, chyba ze mam na to zezwolenie fotografa. Zmrozilo mnie. Oczywiscie zdjec nie moga wydac.

Historia skonczyla sie tak, ze zadzwonily do dzialu prawnego Bootsa i tam zgodzili sie wydac zdjecia na podstawie tego, ze zdjecia byly zrobione przez Polskich fotografow na terenie Polski. Uwierzyli na slowo i na akcent.

Moral? Jak juz zaplacicie za profesjonlanie zrobone fotki to koniecznie wezcie od fotografa glejt, ze pozwala kopiowac, najlepiej w jezyku Angielskim. Podobno niektorzy umieszczaja taka informacje na samej plytce. Albo zamowcie odbitki on-line.

środa, 30 czerwca 2010

Slub Polsko-Angielski w Polsce - poradnik cz.2

Wrocilam z Polski. Mam nowy dowod, paszport i stos zdjec. Profesjonalne zdjecia reportazowe, zdjecia pozowane w studio i w plenerze. Zamawiam albumy, drukuje zdjecia, docinam aby zmiescily sie w kopertach z kartka z podziekowaniami. Wymyslilismy sobie, ze szczegolnie tym gosciom, ktorzy nie dojechali a ktorzy podjeli wysilek chocby wyslania kartki, zatelefonowania itd. wyslemy pare fotek skoro nie mogli byc z nami. Wracaja wspomnienia czas wiec na druga czesc poradnika :)

Jeszcze chwile o dniach przed weselem. Nie mielismy czasu zajmowac sie naszymi goscmi i w zasadzie dzieki informacjom jakie dostali od nas oraz dzieki tesciowej, ktora w okolicy byla juz dwa razy radzili sobie swietnie sami. Za to w piatek wieczorem skrzyknelismy wszystkich do knajpy, takiej gdzie starzy sobie zjedli kolacje a mlodsi bawili sie przy barze. To byla dobra okazja aby sie z niektorymi przywitac, pogadac chwile itd.

A teraz juz o samym weselu:

Stoly: Stol byl tradycjnie w ksztalcie podkowy, jedno ramie podkowy to byli Anglicy, drugie to Polacy, ramiona stolu byly prawie tej samej dlugosci bo mielismy tylko dwoje gosci wiecej po stronie Polskiej.

Jedzenie: Jedzenie smakowalo im BARDZO!!!!!!!! Zurku (to juz na poprawinach) i barszczu chcieli po trzy dokladki. Zmietli wszystko, jedli az mi sie uszy strzesly. Na stolach zostawilam cztery karty menu, aby wiedzieli co jedza. Niestety chyba ich nie przeczytali bo zaraz po tym jak zjedli rosol to zamiast poczekac na drugie danie od razu zabrali sie za zimna plyte ;) Trzeba bylo im powiedziec, ze to jeszcze nie koniec! Jedyne co im nie podeszlo to tatar oraz krokiety, nie do konca zrozumieli koncept kwasnej kapusty w krokiecie i smak ich nieco zaskoczyl.

Picie: Powiem tak, dobrze ze mielismy barmanow, ktorzy mieszali koktajle. Najchetniej pili mojito az panowie barmani totalnie wyzbyli sie wszystkich limonek. Od wodki raczej trzymali sie daleko, na stolach bylo tez wino i czesc pila wlasnie je. Tzn. sporo gosci pilo wodke ale bardziej dla sprobowania, z pewnoscia mieli przed nia wiekszy respekt niz Polscy goscie. Poza tym zaluje jednej rzeczy, na poprawinach mielismy piwo z kija ale na weselu nie i to byl blad. Moi rodzice bardzo nie chcieli piwa, bo to nieelegancko, bo to sie pozniej wszyscy potruja jak pomieszaja itd. ja mysle, ze gdyby na poczatku bylo piwo (chocby jedna skrzynka) to Anglicy byliby bardziej weseli :)

Muzyka: Moja mama koniecznie chciala orkiestre, ktora byla dobra ale nie spisala sie na weselu Angielskim. Mielismy tez DJa na prosbe Jona i powiem, ze DJ radzil sobie lepiej z Angielskimi tancerzami. Oryginalne wersje przebojow bardziej przypadly Angielskim gosciom do gustu i wiecej pojawialo sie ich na parkiecie gdy gral DJ niz orkiestra. Ale powiem szczerze, orkiestra grala glownie nie Angielskie przeboje (jak juz mowilam nie za bardzo sie sprawdzili). Poza tym, generalnie nasi wszyscy goscie jakos tak malo tanczyli.

Oczepiny: W zwiazku z bariera jezykowa nie mielismy dlugich oczepin. Ciekawostka, jak przyszlo do rzucania podwiazka i musznikiem to trzeba bylo wyjasnic Angielskim dziewczynom, ze single oznacza 'niezamezna' wiec te co byly z chlopakiem, badz narzeczonym tez maja sie ustawic do koleczka (bo nie bardzo chcialy). Mielismy tylko dwie zabawy. Jedna z nich byly typowe czynnosci domowe na karteczkach w balonach. Na zmiane Jon i ja przekluwalismy balony i czytalismy nowy podzial obowiazkow. Karteczki byly w dwoch jezykach. Bylo ok ale lepsza byla pierwsza zabawa w zgodnosc charakterow. Anglicy maja taki teleturniej 'All star Mr and Mrs'. Jon i ja siedzielismy na krzeslach plecami do siebie. Kazde trzymalo dwa buty, jeden swoj i jeden partnera. Pan i Pani z orkiestry czytali pytania (najpierw Pan po Polsku a potem Pani po Angielsku) np. Kto pierwszy powiedzial 'Kocham Cie' albo 'Kto rzadzi w sypialni' a my podnosilismy odpowiedni but (Jona albo moj, albo dwa). Ta zabawa byla super! Pytania mama dostala od kamerzysty (ktory spisal je z innego wesela ktore krecil) a tlumaczenie zrobila mamy nauczycielka Angielskiego tak zebym ja nie znala pytan. Tak wiec orkiestra organiczyla sie tylko do poprowadzenia zabawy a wszystko inne dostala na tacy. Zabawa byla przednia i zarowno Polacy jak i Anglicy bardzo dobrze sie bawili. Polecam!

Koncept poprawin bardzo sie Anglikom podobal, sporo z nich nawet tanczylo!!!

Jedna uwaga, niektorzy nie za bardzo wiedzieli co sie dzieje. Mimo ze dostali informacje o tym co sie bedzie dzialo, sporo osob zniknelo przed oczepinami (tzn. tymczasowo, na papieroska itd. podczas gdy nasi wiedza ze cos sie dzieje o polnocy). Byl tez moment gdy wlasnie mial wjechac tort a nieswiadoma niczego ciocia z wujkiem zaczeli sie z nami zegnac na srodku sali i wychodzic.
Generalnie jednak wszystko udalo sie bez najmniejszych problemow, dramatow i wszyscy (z bardzo malymi wyjatkami) bawili sie naprawde super!!! Mam nadzieje, ze teraz maja same mile wspomnienia.

Aha i jeszcze taki komentarz bardzo przyziemny. Zazwyczaj koszt duzego wesela sie zwraca w kopertach ale w naszym przypadku tak nie bylo. Anglicy nie maja takiego zwyczaju (bo zamiast prezentu zazwyczaj placa sami za drinki, hotel itd.) i choc i tak byli bardziej hojni niz sie spodziewalismy to daleko im bylo do strony Polskiej. Co oczywiscie nie jest specjalnie wazne ale tak sobie pomyslalam, ze o tym napisze.


P.S. O co chodzi z celnikami w Goleniowie? Za kazdym razem kiedy lece stamtad samolotem mam wrazenie, ze wygladam na terrorystke czy co? Po pierwsze ciagle nawoluja do 'pilnego i natychmiastowego przechodzenia do odprawy paszportowej' - no bo jak wszystkich odprawia to moga juz pojsc na kawe, nie wazne ze zamiast pic kawe z mama bede teraz godzine sterczec na bramce podczas gdy samolot z Londynu dopiero wystartowal.... Poza tym sa strasznie nadeci, w zasadzie to sie ich az boje! Naprawde! Jechala mama z dzidziusiem, sama. Najpierw przez bramke do wykrywania metali przeszla mama i ja obmacali a dzidzusia potrzymal celnik. Nastepnie mama przeszla z dzidziusiem i zaczeli obmacywac dzidziusia czy przypadkiem w pieluszce nie ma schowanej bomby.
Przede mna pan celnik kazal facetowi sciagnac japonki! i dac do przeswietlenia, a nuz cos by sie znalazlo. Mnie Pan kazal sciagnac adidaski i cieniutki sweterek, pod ktorym naprawde nie daloby sie nic ukryc. Powedzialam, ze jesli mam cos jeszcze sciagnac to juz Pan celnik bedzie musial zaplacic. :) Jaki z tego moral? Za kazdym razem i tak udaje mi sie przemycic metalowe druty do dziergania.

sobota, 12 czerwca 2010

Slub Polsko-Angielski w Polsce - poradnik cz.1

Ten wpis dedykuje bezblogowej Pauli. Otoz Paula jest Polka, ktora w Irlandii poznala swoja druga polowke - Paula ( a jakze, nawet imiona maja podobne :). Teraz Paula planuje slub z ukochanym w Polsce i tak wlasnie trafila przypadkiem na mojego bloga gdy opisywalam slub naszego kolegi Eddiego z piekna Czeszka Lucie w Ostrawie. W zwiazku z tym, ze sporo takich wesel sie juz w Polsce dzieje (wlaczajac w to moje wlasne) to pomyslalam sobie, ze warto podzielic sie moim doswiadczeniem z pierwszej reki i byc moze wiecej osob zainteresowanych tematm, tak jak Paula, zajzy tutaj i dozna malej inspiracji.

P.S. Komenatrz do ponizszego wpisu, kazda tesciowa jest inna wiec prosze sie do konca nie sugerowac :)

Slub byl 1 Maja w Polsce bo byl to dlugi weekend u nas i w Anglii. Zaproszenia wyslalismy w pazdzierniku a o odpowiedz poprosilismy do konca roku. W zaproszeniu podalismy adres naszej slubnej strony internetowej. www.jon-and-margarita.gettingmarried.co.uk/

Na stronie zamiescilismy podstawowe informacje o Swinoujsciu, o hotelach, o slubnych tradycjach, o tym jakie sa przyjete prezenty itd. Mozna sobie poczytac. Zaprosilismy tyle samo gosci ze strony Polskiej i Angielskiej i w zasadzie odpowiedz wynosila ok 50% z obu stron. Dwie pary nie dojechaly w ostatniej chwili (tzn. wiedzielismy na tyle wczesniej, ze nie musielismy za nich placic). Ryanair zmienil godziny lotow i w nowym ukladzie musieliby wziac urlop (lot rano zamiast poznym popoludniem) i nie dali rady.

Nasze wesele bylo w osrodku wypoczynkowym, standard calkiem ok (pokoje z lazienkami po remoncie) tzn. typowe weselne warunki podczas gdy na standardy Angielskie mogloby to byc nieco malo. Dlatego dalismy im liste innych hoteli w razie gdyby standard naszego hotelu im nie odpowiadal. Wszyscy zostali w naszym hotelu i nie narzekali.

Goscie zjezdzali sie od srody. W srode byl pierwszy samolot, w piatek drugi, nastepnie niektorzy wyjezdzali juz w niedziele rano a wiekszosc w poniedzialek rano. Niektorzy goscie przylecieli do Berlina (zamiast do Goleniowa) aby troche pozwiedzac i nastepnie dojechali do Swinoujscia pociagiem. O tych najmniej sie martwilismy bo pociag zatrzymywal sie 200 m od hotelu :)

Dla tych co lecieli do Goleniowa zamowilismy autokar. Wyszlo ok. 24 funty na glowe w obie strony. Swiadek - Mark zajal sie zbieraniem kasy. Rachunek za busa zaplacili moi rodzice a potem Mark oddal im pieniadze. Koszt byl podobny gdyby wzieli taksowke (ale pod warunkiem, ze w taksowce sa cztery osoby) tylko ze taksowka zawiozlaby ich tylko do promu a bus do i z hotelu. Wszyscy byli z transportu bardzo zadowoleni.

W srode ja przyjechalam na lotnisko w autokarze aby miec pewnosc, ze wszystko jest ok. W piatek to samo zrobil Mark (bo ja musialam robic urode). Na przyjazd wszyscy goscie dostali informacje (dwie strony A4): co to jest Kantor i jaki jest aktualny kurs wymiany, nazwe i adresy kilku restauracji, adres hotelu, w ktorym sie znajduja (dla taksowkarzy), numer na taksowke i wyznacznik ile kurs mniej wiecej kosztuje, rozklad pociagu do Niemiec, numery awaryjne telefonow: moj i Ojca. Oprocz tego kazdy mial mape Swinoujscia (mape dostalam za darmo w urzedzie miasta) z zaznaczonymi strategicznymi punktami (np. miejscem ceremonii).

Przygotowanie strony internetowej i tej informacji to byl wysilek ale napewno sie on oplacil. Nikt specjalnie nie zasypywal mnie gradem pytan w ostatnich dniach przed weselem i to byl duzy bonus. Mielismy jedynie maly problem z taksowkami, dyspozytorzy nie zawsze mogli sie dogadac i czesto taksowke wysylali zamiast do hotelu Graal to do hotelu Gold (gdzie glownie urzeduja Niemcy). Pare razy goscie dzwonili do mnie i ja im zamawialam taksowke. Ale nie byl to duzy problem.

Goscmi zawiadowala tesciowa. One byla w Swinoujsciu juz dwa razy i jako tako orientowala sie w terenie. Poza tym na recepcji byl chlopak, ktory mowil po angielsku. Jak jeden z naszych gosci po wyscigach w piciu wodki z moim kuzynem (ktory przegral) nie zalapal sie na samolot w niedziele rano to Gwen udalo sie w recepcji zabukowac mu lot na poniedzialek. Nie wiem jak to zrobila ale poradzila sobie swietnie!!!

Jak juz pisalam slub byl cywilny. Jon musial w UK zalatwic oswiadczenie, ze nie jest zonaty (mezaty) i ze moze wejsc w zwiazek malzenski. Mielismy z tym troche problemu bo w UK mowili jedno a w Polsce drugie ale w koncu udalo nam sie zalatwic odpowiedni dokument. Pani w USC skomentowala, ze ten wyglada inaczej niz to co normalnie dostaja ale ma wymagane informacje wiec jest ok. Dokument i dlugi akt urodzenia wyslalismy do Polski do tlumacza. Nastepnie Jon i ja musielismy oboje osobiscie zlozyc dokumenty w obecnosci tlumacza. On oba tlumaczenia i paszport a ja, urodzona w Swinoujsciu tylko dowod osobisty :)))

Ceremonia wg. prawa musiala byc cala tlumaczona wiec nie mielismy jako tako problemu z tlumaczeniem. Poprostu zamowilismy tlumacza i tyle. Wszystko inne zostalo zorganizowane przez USC (mieli juz tekst tlumaczenia itd.).

Uff, ok na dzis tyle. C.D.N.

niedziela, 6 czerwca 2010

Slub cz.3 - Wielki dzien + poprawiny

Dzieki dziewczyny za komentarze. W zasadzie to dopiero po Waszych komentarzach objawilo mi sie, ze faktycznie niezle sie zorganizowalam z tym weselem. No ale to duza inwestycja wiec trzeba wielu rzeczy dopilnowac a nie isc na zywiol. A co do urody, no to coz. Pare dekad temu dziewczyny braly slub jakies 10 lat mlodsze niz ja to i uroda byla jak trzeba. A moja potrzebowala juz nieco apgrejdu.
Moze w przyszlym wcieleniu bede wedding plannerem bo mysle, ze robienie wesela dla innych to juz musi byc niezla frajda. Mniej stresu :)))) Princesko w zasadzie wszystkie Polki, ktore znam i ktore wyszly za tutejszych wyszly za maz tutaj.

No ale mialo byc o wielkim dniu. Slub byl o 15:30 wiec mialam rano mnostwo czasu. Wstalam ok. 8:00. Nie pamietam co mialam na sniadanie. Na dole, u babci, byl pokoj cateringowy, gdzie lezalo wylozone zarelko dla Polskich gosci zjezdzajacych sie ze wszystkich stron kraju (Angielscy goscie byli w hotelu) i tam sobie cos uszczknelam.

Noc wczesniej wszyscy mowili, ze ja i Jon juz sie nie powinnismy widziec w dniu slubu przed samym slubem wiec wymienilam z nim tylko kilka smsow. On od przyjazdu mieszkal ze mna u rodzicow, ale noc przedslubna spedzil w hotelu razem ze swoimi rodzicami.

O 10:00 pojechalam z ojcem do willi Regina Maris. Tam mielismy zarezerwowany Apartament Kapitanski na noc poslubna i jeszcze dwie dodatkowe noce. W Swinoujsciu normalnych hoteli nie ma a jesli sa to sa zarezerwowane wylacznie dla gosci Niemieckich (dluzsza historia). Odebralismy klucze i zostawilam tam sobie ubrania na pozniej i na poprawiny. O 11:00 ojciec zrobil to samo z Jonem.

O 11:30 mialam fryzjera. Wlosy umylam dzien wczesniej, wiec prysznic rano wzielam w czepku :) Poszlam sobie do fryzjera spacerkiem, sama bo wszystkie Panie gdzies juz sie tam czesaly. (Aha w zwiazku z tym, ze byl to 1 maja to w Swinkowie, gdzie jest 1000 fryzjerow, wszystkie byly zamkniete. Czesc czesala sie u naszej fryzjerki a wiekoszosc u dwoch fryzjerek, ktore czesaly w gabinecie mamy). Fryzura zajela nam 1,5 godziny. Spowrotem zamowilam taksowke.
W domu juz czekala wiazystka, ktora cale rano malowala dziewczyny rowniez u mamy w gabinecie. Makijaz zajal jakas godzine. Po 14:00 mama i Ewelina (wizazystka) mnie ubraly.

MDK jest w zasadzie kolo domu i najpierw chcialam z tata poprostu isc ale wszyscy mowili, ze sobie buty zniszcze. No wiec pojechalismy samochodem.

Ceremonia byla krociutka jak to w urzedzie. Tata poprowadzil mnie do 'oltarza' i 'oddal' Jonowi. Cala ceremonia byla tlumaczona na Angielski. Tlumaczka byla moja pierwsza nauczycielka Angielskiego. Jon powtarzal przysiege za urzedniczka i tlumaczka ja tylko za urzedniczka. Wymiana obraczek i tyle. Na filmie wygladamy na nieco rozkojarzonych. Oboje patrzymy na siebie, urzedniczke, tlumaczke, na siebie, urzedniczke, tlumaczke i tak w kolko. W momencie kiedy Jon skonczyl mowic przysiege moj kuzyn zawolal 'Mamy Cie!'.
Potem bylo skladanie zyczen a potem szampan. Zaszlismy na dol (sala byla na drugim pietrze) i bylo male confetti. Potem wszyscy wsiedli do autbusu a my do auta. Droga do hotelu byla dosc krotka wiec malo bylo trabienia :(

Z witaniem chlebem i sola troche nie wyszlo. Mialo byc przed budynkiem ale zrobilo sie w srodku sali. Musielismy poczekac bo babcie postanowily skorzystac z toalety wiec musielismy poczekac az one skoncza, wdrapia sie do sali balowej i potem dopiero my. Mark (swiadek) mial wejsc pierwszy do sali i nas zaanonsowac (taki Angielski zwyczaj, ktory mi sie bardzo podoba) ale orkiestra troche to zwalila bo Mark wszedl do sali a oni wtedy grali fanfary i nie przestali dopoki mysmy nie weszli do sali wiec Mark zaanonsowal po tym jak weszlismy do sali. Bez sensu. Nie musze chyba mowic, ze z orkiestra umawialismy sie inaczej ale facet postanowil to zignorowac.

Ja wypilam kieliszek z woda i malo nim nie uszkodzilam basisty jak go rzucalam. Potem bylo jedzonko. Ja na wlasnym weselu nie zjadlam parwie nic. Otoz juz na slubie kuzyna rok wczesniej zasmakowalam czym to grozi. Mialam ladna dopasowana sukienke. Ochoczo rzucilam sie na Polskie jedzonko i dopiero przy deserze poczulam, ze zjadlam za duzo a sukienka zaczyna sie robic za ciasna. Normalnie brakowalo mi oddechu. Pod spodem mialam taki bezprzewodowy stanik, tzn. taki bez ramiaczek i zdjecie go dalo jakis tam efekt. Ale generalnie nie polecam. Pomna tych doswiadczen nie jadlam nic aby przypadkiem sytuacja sie nie powtorzyla mimo, ze moja suknia slubna miala wiazany gorset i ewentualnie mozna bylo ja poluznic. Honorowo, wytrzymalam nie tylko w zasznurowanym gorsecie ale i w butach do konca wesela :)))

Po pierwszym jedzonku byl nasz pierwszy taniec. Mielismy trzy lekcje. Taniec byl prosty bo Jon nie czuje sie zbyt pewnie na parkiecie wiec nie chcielismy nic przekombinowac. Wyszlo calkiem fajnie, raz tylko potknelam sie o tren przy kroku do tylu. Bardzo sie staralismy aby nie patrzec na dol bo to zle wyglada na filmie, zamiast tego caly czas przytakiwalismy sobie. Na filmie oczywiscie wyglada to smiesznie. Eh taki los.

A potem juz byla zabawa!!!!! Jon i ja dwoilismy sie i troilismy aby udalo nam sie zamienic slowo z kazdym gosciem. Do tej pory mam wrazenie, ze nie zamienilam z nikim ani slowa. Wujek skomentowal, ze Panstwo Mlodzi powinni trzymac sie razem ale wybaczyl nam ze wzgledu na dwujezyczny charakter imprezy. Zabawa w weza/pociag totalnie nas zabila. Kazde z Was napewno dolaczylo do pociagu podczas wesel, na ktorych byliscie. Ale do momentu wlasnego wesela, nie wiecie jaka to ciezka praca aby zrobic 'caly' pociag.

Oczepiny tez sie udaly. Rzucalam podwiazka z braku welonu. Lapanie bylo ustawione. Pan orkiestra kazal nam rzucic w momencie gdy klepnie nas w ramie wiec polapali swiadkowie. Wszystko byloby ok tylko, ze swiadkowie nie byli para i dziewczyna swiadka nie byla zadowolona. Oczywiscie to Pan Orkiestra zadecydowal, ze zlapia swiadkowie, nikt nas o zdanie nie pytal. Jakbym wiedziala, ze mozna by to ustawic to zlapalby ktos zupelnie inny.

Aha byl jeszcze pokaz barmanski. W zasadzie to wynajecie barmanow to bylo najlepsze co nam sie moglo przydazyc i jedyna pozytywna rzecz jesli chodzi o orkiestre bo to oni nam ich polecili.
Byly przyspiewki, toasty, calowanie na kleczaka, na stole, po udzie itd.

Na koniec wjechal tort. Ze wzgledu na konstrukcje tortu nie wbijali w niego zadnych racy i tym samym wjazd byl raczej malo spektakularny sam tort natomiast byl boski.

Na sam koniec zrobilam sobie sama mojito dla siebie w wynajetym barze. Przyjecie opuscilismy okolo godziny 2:30, taksowka do apartamentu. Jakby sie ktos zastanawial to sil nam wystarczylo... ;)

Nastepnego dnia rano podjechalam do domu aby przywiezc do apartamentu nasze slubne koperty. Przed poprawinami otworzylismy wszystkie aby sie rozeznaz w sytuacji. W jednej sytuacji opadla nam szczeka i muslismy przeprowadzic powazna rozmowe z hojnymi ofiarodawcami.

Nigdy nie bylam na prawdziwych poprawinach tzn. takich z orkiestra. Zawsze bylo to pozne sniadanie, z zurkiem i jedzonkiem z wieczora. Nie za bardzo wiedzialam czy warto. Ale poprawiny byly extra!!!!

Chill outowa muzyczka, na spokojnie, bez stresu, bez jedzenia (moja poprawinowa sukienka byla ciasna i nie miala wiazania wiec jedzenie czegokolwiek wiazalo sie z ryzykiem), mozna bylo pogadac z rodzinka. I dziwnie jakos, poprawiny byly duzo bardziej emocjonalne. Mnostwo, mnostwo wruszen, lez i wogole.

Okolo 18:00 poprawiny sie skonczyly. Wyjelam wreszcie tone szpilek z wlosow i z mezem udalismy sie na dobra kolacje, na steka z winem. :)))))

poniedziałek, 31 maja 2010

Slub cz.2 - Przygotowania

W zasadzie przygotowania do naszego slubu zaczely sie juz w dniu zareczyn czyli 24 pazdziernika 2008 roku :) Pamietam te date bo stalo sie to 2 dni po 50 urodzinach mojej mamy :) To juz wtedy ustalilismy date, ze bedzie to 1 Maj 2010 bo duzo czasu aby przygotowac i jest to dlugi weekend zarowno w Polsce jak i w Anglii a wszyscy nasi goscie mieli daleko. W Swieta tego samego roku zarezerwowalismy juz sale oraz orkiestre.

Oj orkiestra. W zasadzie nalezy im sie osobny post. Musze tez wyczaic jakies Zachodniopomorskie forum slubne i nieco obrobic im cztery litery. Ja generalnie nie lubie klimatow slubnej orkiestry, podtatusialych panow z wasami i ich zenskich odpowiednikow. DJ (najlepiej jakis mlody) wydawal mi sie duzo sensowniejsza opcja ale mama koniecznie chciala orkiestre. No wiec zamowilismy Szczecinska Dwunastke (nazwana na czesc jednostki wojskowej). Widzielismy ich na kilku filmach weselnych a poza tym moj kuzyn, ktory zawodowo zajmuje sie filmowaniem wesel, studniowek itd. zna ich nieco 'po fachu'. Grali bez zarzutu, bardzo przyzwoicie ale na tym sie konczylo. Wogole nie nadawali sie na polsko-angielskie wesele, nie dostosowali sie do zadnych moich prosb, upili sie a na koncu postanowli zostac w Swinkowie dodatkowa noc za ktora nie zaplacili. Dramat!!!!

Suknie slubna kupilam w Anglii, latem 2009. Pierwsza, ktora przymierzylam. W lipcu 2009 bylam w Polsce, wtedy podjelismy ostateczna decyzje, ze slub bedzie cywilny co spowodowalo lawine klopotow. Powiem krotko, jesli ktos w Polsce nie bierze slubu koscielnego a na swoj slub zapraszam wiecej niz 20 gosci to ma jednym slowem prze*****e!!!!
W Anglii slub cywilny mozna wziac w balonie, pod woda, na plazy itd. itp. W Polsce, w malym pokoiku w Urzedzie Stanu Cywilnego. Nie mowiac juz o tym, ze 1 maja USC jest zamkniety (mimo, ze jest to sobota). Nie dziwie sie wcale, ze mlode osoby, ktore za bardzo nie chodza do kosciola, nie wierza w Boga albo nie lubia Kosciola do slubu Koscielnego ida jak w dym. Naprawde sie nie dziwie, bo alternatywa w zasadzie nie istnieje. Ale ja mam wiecej przywoitosci niz stroic sie w cudze (t.j. katolickie piorka) i udawac kogos, kim nie jestem byle miec ladna oprawe slubu.

Rodzice jakims cudem przekonali kierowniczke USC aby nie tylko udzielila slubu 1 Maja ale rowniez aby wyszla poza podwoje USC. Slub odbyl sie w sali kameralnej MDK, niezbyt ciekawej, musze przyznac ale alternatywy nie bylo. Wynajcie sali na 2 godziny kosztowalo... 800 zl!!!! Chyba wiecej niz 'co laska' w Kosciele. Ale dyrektor MDK przeniosl nawet walne zebranie spoldzielni mieszkaniowej 'Tecza' do innej sali, bo nasza sala byla juz dzien wczesniej gotowa i ustrojona.

Lista spraw do zalatwienia: fotograf na slub (z Wawy), fotograf do zdjec pozowanych, kamerzysta (nie moj kuzyn), kwiaty dla gosci bo zazyczylismy sobie aby kazdy mial biala roze, totalnie pretensjonalny pomysl ktory tylko przyspozyl nam klopotow, orkiestra kameralna do ceremonii, tlumacz na ceremonie, fryzjer, makijaz, buty do sukni, dopasowanie sukni, sukienka na poprawiny, menu na slub, barmani na slub, zakup alkoholi, transport dla gosci spod MDK, ustrojenie samochodu, kreacja dla mamy, kreacja dla babci, karteczki z imionami na stol, tort (od cukiernika pasjonata, ktory przeszedl samego siebie), kwiatki na stol ceremonialny, kwiatki na stol weselny, wiazanka slubna, strona internetowa z informacjami lokalnymi dla gosci Angielskich, transport z/na lotnisko gosci angielskich (oni placili a mysmy zalatwili aby cos tam na nich czekalo bo przeciez lotnisko Goleniow jest posrodku niczego), Pani odpowiedzialna za szampana w USC i pewnie jeszcze milion roznych innych spraw.

Uroda: uroda panny mlodej to wazna sprawa. W magazynach slubnych w UK sa reklamy dentystow (nowy usmiech), chirurgow plastycznych, liposukcji, zageszczania i przedluzania wlosow. Jednym slowem, przy odpowiednim budzecie Pan mlody moglby swojej narzeczonej wogole nie poznac przed oltarzem :)))) W naszym przypadku 2 miesiace przec slubem zapisalismy sie na silownie i postanowlismy tam chodzic, ja nawet codziennie. W kazdy weekend gralismy w squasha, w ciagu tygodnia bieznia, rowerek, wioslarz. Oprocz tego w miare zdrowe odzywianie aczkolwiek raz w tygodniu musiala byc pizza wiec bez odmawiania sobie podstawowych przyjemnosci. Wlosy zapuszczalam na slub dlugo. Dwa miesiace przed slubem zaczelam robic peeling twarzy co pare dni i maseczki nawilzajace, raz w tygodniu maseczke na wlosy, oczywiscie zadnego farbowania wiec chodzilam z malowniczym odrostem. Dwa tygodnie przed slubem zaczelam tez wcierac dwutygodniowa, dwa razy dziennie kuracje anycellulitusowa od Vichy. Oraz wszystko zapuszczalam - wlosy na nogach (co by mozna je bylo wywoskowac), brwi (co by latwiej je bylo wyskubac i nadac ksztalt) no i paznokcie. Juz w Swinoujsciu poszlam jakies 4 razy na solarium, dwa razy na zabieg rewitalizujaco-nawilzajacy etc. do kosmetyczki. Dzien przed slubem pedicure, manicure (nie mialam tipsow) i wosk na nogi. Dwa dni przed slubem skubanie brwi. Farbowanie 10 dni przed slubem. Wlosy mialam umyc wieczorem przed slubem. Ufff, to chyba wszystko. W zasadzie chyba nie najgorzej. Babcia czesto mi mowila, ze w dniu swojego slubu wazyla 49 kilo. No coz, ja bylam dobre 7 lat starsza od babci w dniu swojego slubu ale udalo mi sie wage zbic do 51 kilo. Mimo usilnej pracy nad ramionami (z ktorych kiedys bylam bardzo dumna) draznilo mnie jak wyszly na filmie. No i mam jednak wielka szyje, ale to zasluga mojej tarczycy, ktora jest zupelnie w porzadku tylko ma taka urode, ze jest powiekszona. Eh eh eh. Czy ja pisalam, ze tak naprawde to nie mam obsesji jak wygladam? ;)

W przeddzien slubu mialam kilka 'zalaman nerwowych', pojawily sie tez lzy. To straszny stres a poza tym czujesz duza odpowiedzialnosc i masz wrazenie, ze normalnie tego nie ogarniasz. A jeszcze tesciowa wogole nie wyluzowala sie przed weselem. Wrecz przeciwnie. Np. dwa dni przed slubem chciala aby zarezerwowac dla niej i czesci rodziny stolik na bagatela 19 osob. Jak mi sie wreszcie udalo to potem zmienila zdanie i chciala zamienic to na 3 stoliki po 8, 7 i 5 osob. Ja bym Pannie Mlodej glowy takimi pierdolami nie zawracala. No ale nic to.

Sam wieczor przed slubem wszyscy spotkalismy sie w knajpie, w ktorej sie 'wychowalam'. Ja wypilam tylko jeden kieliszek wina i pozegnalam sie ok 22:00. W domu zamienilam pare slow z rodzicami, tak na spokojnie juz. W razie problemow ze spaniem wzielam tabletke nasenna i przed 23:00 juz smacznie spalam. Rano obudzilam sie wypoczeta i gotowa aby spedzic jeden z najpiekniejszych dni z zyciu :))))

C.D.N.


niedziela, 23 maja 2010

Slub cz.1 - Podroz do Polski

No to sie powoli zabieram za nadrabianie zaleglosci. W domu i przy laptopie nie bylo mnie rowniutko miesiac i nie musze chyba pisac, ze jest co robic. Chwilowo jeszcze walcze z efektami 6 godzinnej roznicy czasu miedzy UK a Meksykiem co nie ulatwia sprawy (oczy jak zlotowki przez pol nocy a potem spanie do 10:00).

Zaczne wiec moja relacje od poczatku, czyli podrozy do Polski autokarem. Jak wiadomo bardzo tej podrozy chcialam uniknac ale wulkan nie pozwolil. Wzielam wiec najwieksza walizke jaka mam w domu (walizka, z ktora przyjechalam do Anglii na studia), zapakowalam do niej bez problemu suknie slubna, do tego maly plecaczek z walowa do autkaru i w droge.

Do Londynu dojechalam pociagiem, nastepnie metrem na Victorie. Tam zjadlam dobre sniadanie i nastepnie udalam sie na stacje autokarowa. Co ciekawe, okazalo sie ze nigdy tam nie bylam... Juz kiedys jechalam autokarem z Victorii ale odjezdzal on z zupelnie innego miejsca. Wiec zajelo mi chwile aby zlokalizowac ten dworzec, ktory tak naprawde niczym sie nie rozni od innych dworcow PKS jakie widzialam. Na dworcu oczywiscie burdel, bardzo duzo ludzi a informacji na temat mojego autokaru nigdzie nie ma. Czekam sobie wiec spokojnie, w koncu podjezdza jakies pol godziny przed godzina odjazdu wiec wszystko ok.

Nie za bardzo wiem co zrobic, bo doswiadczenie z autokarami mam kiepskie. W sumie sa trzy autokary tego przewoznika EUROLINES i kazdy jedzie w inna strone (aczkolwiek kazdy potencjalnie moze jechac przez Szczecin). W koncu wywieszaja karteczki, ktory autokar jedzie gdzie i ustawiam sie w ogonku do srodkowego autokaru. Oczywiscie mnostwo ludzi, a jak to Polacy, wszyscy na hura do kierowcy. Kierowca dokonuje tzw. check-inu. Trwa to jakies 5 minut na osobe wiec jest bosko! Sprawdza dokumencik, sprawdza czy delikwent jest na liscie pasazerow, wypisuje jakies tam kwitki, podaje numer miejsca itd. W tym czasie drugi kierowca stoi przy luku bagazowym. Ja stoje w ogonku i tak sobie mysle, ze moze najpierw zdam walizke to latwiej bedzie w tej kolejce (przypominam, walizka tak wielka jak ja).

Wytachalam sie wiec z kolejki i ide grzecznie prosic drugiego kierowce aby zlozyc bagaz w luku. Oczywioscie nic takiego nie wchodzilo w gre bez kwitka od kierowcy. Pan rowniez stanowczo odmowil przypilnowania walizki kolo autokaru (mimo ze on tam caly czas stal i palil papieroska za papieroskiem). A wiec a piac z walizka w ta kolejke. I wtedy wydarzylo sie cos, co sprawilo, ze ugiely sie pode mna nogi. Otoz malzenstwo podrozujace z dzieckiem (dziecka nie widzialam, wiec nie wiem w jakim wieku), posiadajace trzy bilety nie zostali wpuszczeni do autokaru bo.... pan kierowca jasnie panujacy nie mial dziecka na liscie. Owszem, rodzicow mial, dziecka nie mial, autokar pelny wiec nie maja jak jechac.... koniec dyskusji Pan kierowca wydal wyrok bez odwolania. Przejrzalam sobie potem warunki przewozu firmy Eurolines i nie ma w nich nic na temat listy. Przewoz odbywa sie na podstawie waznego biletu a takowy pasazerowie posiadali. Drrrrramat.

Oczywiscie serce mie stanelo no bo jak mnie nie ma na liscie to..... Byl jeszcze inny przypadek. Pewna Pani, na oko pod 60tke, pewnie odwiedziala dzieci miala do odebrania bilet u kierowcy. Pan kierowca jasnie panujacy owszem mial rzeczona Pania na liscie ale bilet mu sie dla Pani gdzies zawieruszyl i stwierdzil, ze na dowod to on Pani nie wezmie. Kazal Pani szukac biura Eurolines (ktore nota bene bylo jakies 500 metrow dalej i wszyscy mowili w nim po Angielsku) aby jej wydrukowali bilet. Skurwysyn.

Ja na liscie bylam, dostalam miejsce numer 6 co mnie ucieszylo bo na tylach autokaru zle mi sie jedzie. Z kwitkiem drugi pan jasnie panujacy kierowca zapakowal moj bagaz i nawet postawil walizke pionowo na moja prosbe (suknia). Siedzialam kolo mlodej dziewczyny, Pauliny z ktora przegadalysmy wieksza czesc drogi. Byla bardzo sympatyczna. Generalnie wszyscy w autokarze byli bardzo sympatyczni. Wiekszosc to byli Polacy mieszkajacy w Polsce, ktorzy odwiedziali krewnych i awaryjnie musli wracac autokarem do pracy itd. Takich jak ja bylo niewiele, byl jeden Anglik, ktory jechal do Koszalina, pewnie do ukochanej :)))) Wszyscy zesmy sie wspierali, ratowali kabanosikami, aviomarinem itd. Brakowalo tylko gotowanych na twardo jajek.

Podroz sama w sobie jednak dosc uciazliwa. Jechalismy promem wiec na promie mozna bylo wysiasc, zjesc cos cieplego wiec nie bylo zle. A od promu to 10 godzin. W zwiazku z tym, ze trzy osoby nie zostaly wpuszczone do autokaru kolo nas byly dwa siedzenia wolne. Pod oslona nocy ja sie tam przenioslam wiec i ja i Paulina mialysmy dla siebie cala polke i mozna bylo troche wywalic kopyta. Na stacji benzynowej pod Szczecinem, zmienilam koszulke, wyszorowalam zabki i bylam gotowa do dalszej akcji.

W Szczecinie bylismy o czasie i juz czekal na mnie ojciec. Zanim pojechalismy do domu musialam jeszcze odebrac bilety na awaryjny autokar powrotny. Otoz w razie gdyby wulkan dymil i dymil a nam trzeba bylo wracac, zarezerwowalam dla Jona i siebie autokar powrotny na wtorek 4 maja, ze w razie czego zdazylibysmy na samolot to Meksyku w czwartek i bylibysmy niezalezni od naszego lotu w srode 5 maja. Bilet rezerwowalam przez telefon w poniedzialek przed wyjazdem, chcialam od razu zaplacic (300 PLN za bilet) ale Pani miala zepsuty terminal kart wiec powiedziala, ze bilet odbiore w czwartek rano w Szczecinie i wtedy zaplace. No wiec tak sie stalo, tylko ze bilet juz kosztowal... 390 PLN!!!!!!! Wkurzylam sie jak nie wiem co, bo chociaz Pan przedstawiciel w okienku byl pomocny i bardzo sympatyczny to jednak normalnie jak tak mozna? Okazalo sie, ze niby ceny na tunel poszly w gore, ze inne takie tralallala i teraz bilet jest drozszy. No ale jak rezerwowalam to kosztowal 300 PLN. Nic to, jesli chcialam bilet to tyle musialam zaplacic i koniec. Ah, Polska to piekny kraj a firmy autokarowe sa bardzo przedsiebiorcze.

Nic to, najwazniejsze ze szczesliwie dotarlam do domu, gotowa do akcji 'Slub' a bilety i tak pozniej oddalismy z czego stracilismy tylko 10%.

C.D.N.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Hustawka emocjonalna

No tak, czego powinna sie obawiac Panna Mloda tydzien przed slubem...? Wulkanu.
Jak odwolali loty w Swieta to mowilam sama do siebie, oby tylko tak sie nie stalo przed slubem a potem skarcilam sama siebie 'Glupia, przeciez w kwietniu nie ma sniegu'. No nie ma. I co z tego?
Jest wulkaniczny pyl.

Moj lot w srode zostal odwolany i pozostala mi opcja autokarowa. Raz w zyciu jechalam autokarem do Wloch i raz do Anglii w 2002 roku, kiedy tanie linie jeszcze sie rodzily. Wtedy to byly czasy, gdy jeszcze potrafili nie wpuscic przeroznych delikwentow do UK i autokar zostawial ich na granicy.
W srode bede wiec jechac z Victorii do Szczecina, raptem 20 godzin. Musze jeszcze wykombinowac jak sie dostac do Londynu w miare sprawinie z suknia slubna na ramieniu.

Ale to nie wszystko. W swietle tego co sie dzieje w Europie zaczynam watpic, ze jacykolwiek goscie dojada z Anglii na sam slub i wesele. Oczywiscie Jon z rodzina jakos dojada ale co do reszty, jesli odwolaja lot to dupa zbita. Bardzo mozliwe wiec, ze w sali, ktora moze pomiescic nawet 230 osob, z naszych 90 gosci zrobi sie polowa.

Ale to nie wszystko. Jon i ja mamy sesje slubna w studiu fotograficznym 4 maja (wtorek), w srode 5 maja mamy wracac do Anglii (z Ryanairem) a w czwartek rano wylatujemy (ale kto to wie) z Gatwick na nasza podroz poslubna. Jak sie Ryanair sypnie to lezymy i kwiczymy bo zadnym innym srodkiem transportu nie dojedziemy na czas. Opcja, zabukowac autokar ale wtedy nie zdazymy zrobic zdjec slubnych bo musimy wyjechac odpowiednio wczesniej. A do tego jest dlugi majowy weekend wiec zaloze sie, ze do autokaru bedzie sporo chetnych.

Ale to nie wszystko bo przeciez moze wybuchnac jeszcze ten drugi wulkan na Islandii...

Wyglada na to, ze do samego slubu bede sie zastanawiac czy goscie dojada a zaraz potem czy wyjada (i czy ja wyjade). Tak czy siak zapowiada sie niezla jazda. Gdzie sa moje proszki uspokajajace????

sobota, 17 kwietnia 2010

Spaaac

Rano pojechalismy do Londynu, moim samochodem. Przed poludniem pojechalismy na przymiarke slubnych garniturow Jona (Pan Mlody), Marka (Brat; swiadek) i Billa (ojciec). Ah jak chlopaki pieknie wygladali. Okazalo sie, ze nasze wysilki na silowni i dieta przyniosly niezly efekt i musza zamowic dla Jona mniejsza marynarke i wezsze spodnie :))))))

Potem Jon zaczal swoj wieczor kawalerski a ja udalam sie na spotkanie slubno-organizacyjne z przyszlymi tesciami do domu ich przyjaciol. Nie za bardzo chcialam ale cale spotkanie bylo super, srednia wieku dwa razy tyle co ja i ja, jedna. I swietnie sie bawilam. I to bez wina bo musialam wrocic jakos do domu. Niesamowite. Para, ktora nas przyjela miala piekny dom. Cztery sypialnie, a na dole jadalnia, salon, gabinet i pokoj telewizyjny. Wow! I dom tak pieknie zrobiony.

Zamartwiam sie cala sytuacja z wulkanem. Na szczescie, udalo mi sie znalezc inna opcje w razie 'W'. Otoz samolot mam w srode o 7:35 rano, jesli nie odleci to mam bilet na autokar, tak tak, AUTOKAR do Polski o 13:00. Bedzie mnie to kosztowalo duzo bolu ale w najgorszym razie bede w Polsce w czwartek rano. Jesli bede musiala jechac autokarem to potraktuje to jako socjologiczna obserwacje uczestniczaca.
Zeby tylko goscie i Pan Mlody dojechali szczesliwie.

Teraz siedze w domu sama, Jon wraca jutro pociagiem w stanie, hmmm zobacze ;) Popilam wlasnie hydroksyzyne winem wiec zaraz powinnam ladnie usnac.

Dobranoc!
x

piątek, 9 kwietnia 2010

...

Wczoraj jechalam do domu z uczelni i po raz pierwszy nie wlaczylam nawigacji w aucie. Poczulam sie wolna. Tak jakby nawigacja trzymala mnie w sztywnych drogowych szynach a teraz moglam zjechac na bok, zmienic trase i zrobic cos zupelnie innego i nie wiedzialabym 'ile kilometrow mi zostalo' i 'kiedy mam skrecic w lewo'. Blogoslawienstwo jechania przed siebie. :)

wtorek, 30 marca 2010

Zajeta

- wstalam wczesnie rano
- ogarnelam mieszkanie (nie tak dooooooglebnie ale dosc solidnie)
- przyjelam pana ktory zainstalowal nam kablowke
- kablowka sie zepsula wiec dwa razy musialam zrestartowac system
- zrobilam trzy pralki prania
- wyskoczylam na male zakupy to Tesco
- zamowilam w Internecie pierdoly na stol weselny (wizytowki, jednorazowe aparaty fotograficzne, banki mydlane, pudeleczka na prezenciki itd.)
- wyslalam kilka maili do moich promotorow

Jest 15:30 i wreszcie moge zabrac sie za druty :) Jutro wizyta na miescie z dluga lista rzeczy do zalatwienia.

:)

środa, 17 marca 2010

Studentem byc

Caly ten tydzien spedzam w Southampton na uczelni. Soton ma taki program magisterski dla pracownikow ONS (Office for National Statistics) i odbywa sie on w formie tygodniowych zjazdow. Zrobienie takiego magistra zabiera kilka ladnych lat. Ja zapisalam sie wlasnie na taki tygodniowy zjazd aby sie nauczyc multilevel modelling. Nie mam pojecia jak brzmi polski odpowiednik. Od jakis paru lat chcialam sie tego nauczyc i wreszcie jestem na stosownym kursie. :) A swoja droga uczy nas mlody pan Doktor, ktorego promotorem byl nomen omen... moj promotor :)

Spedzam wiec tutaj caly tydzien i chyba po raz pierwszy czuje sie jak student. Otoz mieszkam w akademiku :) Jazda w te i spowrotem przez caly tydzien wogole nie wchodzila w gre. Hotel tez zbytnio nie, bo podrzedny hotel to koszt rzedu 60 funtow za noc. Sporo tansze so BB gdzie pokoj z lazienka kosztuje od 30 wzwyz.
Zamowilam wiec sobie akademik (jest taka opcja, jako gosc). Koszt 25 za noc, w tym posciel, reczniki itp. Jestem pod wrazeniem.
Po pierwsze dostalam pokoj w mieszkaniu 7 pokojowym, ale tylko trzy pokoje (wlacznie z moim) sa zajete. Akademik jest nowy, a na okolo jest tak cicho, ze nawet nie musze spac w zatyczkach do uszu. Mam dostep do kuchni wiec moge sobie zrobic sniadanie, kolacje itd. Jest nawet kawa i mleko do dyspozycji gosci. A najlepszy bajer, ze w pokoju mam kabel sieciowy, wtykam w laptopa i mam siec bez zadnych rejestracji and platnosci. Aha spokojnie moge zaparkowac auto pod oknem a przystanek autobusowy mam pod nosem :)
Zdecydowanie bede z takiego rozwiazania korzystac czesciej, mysle ze mozna nawet jedna noc zarezerwowac jesli zajdzie taka potrzeba. Koszt noclegu to koszt mojej podrozy do Soton (tzn. benzyny) wiec naprawde bede tak robic czesciej.

Sam kurs jest bardzo interesujacy i dobrze sie bawie ale jest bardzo intensywny. Uczymy sie od 9:30 do 5:30, z godzinna przerwa na lancz (odpowiednik zajec w calym semestrze). Jak wracam do akadmika to padam na twarz. Na szczescie dzis juz koniec zajec a jutro i pojutrze praca wlasna nad zaliczeniem. Ja zaliczac nie musze, ale chce :) taka mala masohistka ze mnie. Pojechalabym w piatek wczesniej do domu ale mam ostatnie zajecia ze studentami wiec i tak musze siedziec tu to 18:00.

Aha i wczoraj dostalam kolejny czek z moim stypendium wiec chwilowo czuje sie bogata. Planuje wiec dzis mala wycieczke do centrum miasta (jeszcze w centrum Soton nie bylam) :)))))

wtorek, 2 marca 2010

Uroda kosztuje

Mialam dzis aktywny poranek. O 8:10 bylam juz u lekarza (czas na nowa recepte na pigulki) a oprocz tego nabawilam sie w uchu egzemy, to pewnie przez te wszystkie fryzjerskie sztuczki ostatnio i dostalam na nia krem. Zakupilam tez super droga ale niesamowita (podobna) odzywke do wlosow i jeszcze drozszy (eh) piling do twarzy. Dobra, makijaz i wlosy robi sie w dniu slubu ale przeciez nie bede miala slniacych wlosow czy swietlistej cery jesli wczesniej o nia nie zadbam.
Kupilam tez sobie fajna pizame :) Bo w szufladzie z pizamami u mnie bieda. Ostatnia dostalam na swieta od babci (w 2008 roku!!).

Staram sie zwracac uwage na to co jem, pic duzo wody, ziolowe herbatki itd. W sobote gralismy rano w squasha, w niedziele odboj (bo w sobote bylismy w Oxfordzie na musicalu i kolacji i w niedziele musielismy odpoczac), wczoraj bylam na silowni, tak sobie przywalilam na ramiona ze po powrocie nie moglam uniesc szklanki z woda hihi na szczescie niedlugo to trwalo. Dzis jestem tylko troszke obolala i wieczorem idziemy znowu. Od przyszlego tygodnia zaczne sie tez zapisywac na rozne zajecia :)

Spotkalam sie dzis rowniez z moja krawcowa. Otoz moja suknia slubna byla z wypzedazy znaczy sie kupilam model ze sklepu a nie na specjalne zamowienie. No coz suknia mi sie bardzo podobala a oznaczalo to 50% mniej :) Suknie trzeba dopasowac. Najpierw mialam to robic w Yorku ale to zupelnie nieoplacalna metoda. Nie dosc, ze trzeba do Yorku dojechac (minimum 50 funtow) to jeszcze 20 funtow za godzine krawcowej. Suknie przywiozla mi kolezanka, a tutaj znalazlam krawcowa za 10 funtow za godzine :D Dzis bylam na pierwsze wizycie. Troche sie balam czy wszystko sie uda ale ona powiedziala, ze juz nawet bardziej skomplikowane suknie robila wiec jestem spokojna.

Aha, po odkurzaczu w zeszlym tygodniu Jon przyniosl do domu nowa mikrofale. Szkoda, ze nie moge jej dac mamie, ktora wlasnie robi nowa kuchnie na pietrze babci. Tym samym sprzedjamy na ebayu nie tylko odkurzacz ale i mikrofale. Odkurzacza na razie nikt nie chce, ale mikrofale obserwuja od wczoraj 4 osoby. To mja pierwsza sprzedaz na ebay :) Jestem podekscytowana.

czwartek, 25 lutego 2010

A taki tam apdejt

Spedzilam 10 dni w Polsce, bylo fajnie ale ogromnie stresujaco szczegolnie kiedy dolaczyla do nas tesciowa. Zaprosilam ja na kilka dni aby mogla zobaczyc wlasnym okiem sale do ceremonii, sale weselna, pokoje w hotelu itd. Gwen strasznie mnie zestresowala bo miala milion pytan i komentarzy. Np. ze na weselu ma byc piwo bo Anglicy zaczynaja od piwa i wodki pewnie wogole nie beda pic. Albo czy napewno wszyscy beda lubic rosol z makaronem (tia w koncu bedzie chyba z 8 roznych dan oraz chelb ser i szynka wiec chyba glodowac nie beda). Albo co beda robic Ci co przyjezdzaja pare dni wczesniej, tiaaaa wynajme autokar i urzadze im wycieczke do rezerwatu ptakow na wyspie Karsibor. Grrrrrrrrr To w koncu jest Polskie wesele i owszem bedzie kilka akcentow Angielskich ale przeciez ma byc po Polsku. A poza tym nasi goscie nie maja 5 lat i nie sa po raz pierwszy za granica i z malymi wyjatkami (jak np. babcie) nie bedziemy im chyba organizowac zajec fakultatywnych czy tez sie martwic czy aby dogadaja sie w knajpie jak wyjda na drinka.
W zwiazku z tym, ze w USC nasi goscie sie nie zmieszcza ceremonia bedzie obok, w domu kultury, niestety (mnie to sie tez nie podoba) odpowiednia sala jest dopiero na drugim pietrze i sa tam tylko schody bo to stary budynek (ale odremontowany). Swoja droga jesli ktos nie bierze slubu koscielnego to naprawde ma przesrane znalezc w Polsce odpowiednia sale i jeszcze przekonac urzednika aby wyszedl z USC. Gwen wchodzi i pierwszy komentarz 'Babcia tu nie wejdzie' no chyba szlag mnie trafi. Dodam ze babcia przyleci samolotem, generalnie jest chodzaca i sprawna tylko szybko sie meczy. Ale to przeciez nie problem, bedzie miala ze soba wozek to ja chlopaki wciagna albo sobie babcia odpocznie na kazdym pol pietrze. Kurde, a nie 'babcia tu nie wejdzie' i koniec.
Pewnego dnia zrobilo sie juz niemilo bo normalnie nie moglam zdzierzyc tych wszystkich komenatrzy, watpliwosci i pytania mnie o to samo 5 razy. Ja wiem, ze to wszystko sa tylko drobiazgi. Skonczylo sie ta tym, ze Gwen dostala adres mailowy mojego taty i ma przykaz kontaktowac sie z nim bezposrednio. Hawk!

Gwen i Jon zrobili wielkie oczy widzac haldy sniegu na miescie a mimo to wszystko funkcjonuje, szkoly otwarte, autobusy i samochody jezdza itd. :))))) Mnie natomiast po raz kolejny rozwalila Polska zaradnosc. Otoz pojawil sie nowy gracz na rynku uslug pocztowych. Radzi sobie swietnie z monopolem Poczty Polskiej na przesylki do 50 g. Po prostu do kazdego listu dokleja metalowa plytke, list wazy wiecej niz 50 g i juz mozna go wyslac za ich pomoca, i w dodatku taniej. Tylko Polak tak potrafi :)))))

Zalatwilismy duuuzo spraw, mialam zrobione trzy probne fryzury (do zadnej nie jestem jeszcze przekonana ale im dalej tym bylo lepiej), moza zobaczyc je na wloczkowym blogu, bylam u kosmetyczki, mialam probny makijaz, rozmawialismy z kamerzysta, orkiestra, studiem fotograficznym, bedziemy miec tez barmanow, kolorowe koktajle i pokaz barmanski :) Zarezerowalismy tez z Jonem apartament na trzy noce (wliczajac w to noc poslubna).
Na dniach bedziemy tez rezerwowac nasza podroz poslubna :)))) Wyglada na to, ze zamiast na Kube polecimy jednak do Meksyku. Ufff to tyle o slubie.

Po tym calym stresie i wojarzach dobrze bylo wrocic do domu. Oczywiscie juz nastepnego dnia Gwen dzowni z kolejnymi pomyslami na slub i wesele. Email do tatusia prosze!!!! Zdecydowanie potrzeba mi wiecej cierpliwosci i tolerancji, gdzie to sprzedaja?
W domu fajnie, nikt mnie nie molestuje :) Wczoraj zapisalismy sie z Jonem na silownie, na razie tylko na dwa miesiace do slubu aby sie troche 'odfaldkowac' Jon powinien zrzucic troche brzuszka a ja nieco wysmuklic ramiona. Poza tym od przyjazdu staramy sie jesc lepiej, tzn. zadna dieta ale nie pijemy coli, nie jemy pizzy ani czekoladek.

Chyba juz o tym pisalam. Jon pracuje dla Sainsburego i jest odpowiedzialny za 'male urzadzenia domowe' jego sekcja to wszelkie golarki, depilatory, szczoteczki do zebow, prostownice do wlosow itd. Przed swietami przyniosl do domu mnostwo tego typu urzadzen wiec jestem obstawiona na wszystkich frontach. Przedwczoraj zapytalam czy nie moglby przyniesc takiego miksera co sie w reku trzyma, kiedys taki mialam ale zaginal w akcji. Jon wrocil wczoraj z pracy, z.... odkurzaczem. hehehe no to mamy dajsona o takiego: http://www.dyson.co.uk/store/product.asp?product=DC14-ALLFLOORS-IRWH
Za totalna darmoche jak to mawi Owsiak. Generalnie raz nasza wsplokatorka miala taki odkurzacz i bardzo go nie lubilam. Jest ciezki i zle sie nim manewruje (co prawda ma on z tylu normalna rure i rozne nasadki jak normalny odkurzacz). Nie bylam wiec bardzo zadowolona. Odkurzacz jest ciezki i ciezko sie nim manewruje ale prawda jest taka ze skubany odkurza jak burza. Przelecialam nim po moim pokoju (moj pokoj to ten gdzie sie ucze) i od razu zmaksowalam pojemnik na kurz. Bynajmniej nie dlatego ze byl syf ale nasz dotychczasowy odkurzacz po prostu tak nie czysci. W sumie wiec jestem z tego smoka zadowolona. A mikser mam obiecany :)

piątek, 5 lutego 2010

Wkurzona

He he he zaczynam sie dopatrywac pewnej metody w tym jak tytuluje moje posty. Nic to.

Jestem dzis na uniwerku, po raz pierwszy od ponad tygodnia. Siedze dzis tutaj do pozna bo az do 18:00 (a jeszcze do domu musze dojechac) wiec wyjatkowo zachcialo mi sie zjesc dzis cieply lancz. na kampusie jest kilka barow itp. ale niestety wszystkie zamykaja sie o 14:00 a ja poszlam na takie jedno seminarium (oszczedze Wam o czym bylo), ktore sie przeciagnelo i bylam wolna dopiero o 14:30. Jeden bar zamyka sie dopiero o 15:00 wiec szybciutko tam poszlam aby cos przekasic a ten tez zamkniety. Wkurzylam sie..... ten bar jest w rejonie gdzie urzeduja licencjaci a ja wole sie od nich trzymac z daleka.
Wyslalam maila do szefa kateringu, ze jem kanapke z szynka i musztarda zamiast jakiegos fajnego cieplego posilku. Przyszla mi zwrotka, ze mail nieaktualny...... grrrrrrr grrrrr grrrr

Za niecala godzine mam laborki z pierwszoroczniakami. Moje pierwsze zajecia!!!! raport za jakis czas bom zajeta niezmiernie a potem jade do Polski na prawie dwa tygodnie (zalatwiac wiele, wiele, wiele, wiele i jeszcze wiecej slubnych formalnosci).

poniedziałek, 1 lutego 2010

Naiwna

No dobra. To jest moje ostateczne rozliczenie sie z malym slubnym koszmarem, ktory mnie meczyl od kilku dni.
Male dziewczynki marza o swoim slubie, o pieknej bialej sukni, o tym jakie beda kwiaty, ze wszystko bedzie takie piekne, perfekcyjne, najpiekniejszy dzien w ich zyciu, latajace golabki itd. Ja uswiadomilam sobie, ze moim marzeniem bylo, aby cala moja rodzina usiadla przy weselnym stole. Rodziny troche jest aczkolwiek niestety cala rodzina jest daleko. Babcia i dziadek mieli sporo rodzenstwa a pochodza spod Czestochowy i tylko dziadek chcial byc marynarzem i wyemigrowal nad morze. Reszta osiedlila sie w Krakowie, Opolu, Katowicach, Czestochowie.

Swego czasu prawie w kazde wakacje jak tata wracal z morza jechalismy na rajd po rodzinie, kawa u jednej cioci, obiadek u drugiej, nocleg u prababaci na wiosce itd. Czasem rodzina odwiedzala nas w Swinoujsciu (w koncu mamy duzy dom prawie nad samym morzem) ale przez ostatnie pare lat kontakty jakby nieco ustaly. Ale... nikt sie z nikim nie poklocil o spadek, pieniadze itd. Nikt na nikogo sie nie obrazil. Ot, samo zycie, kazdy zyje szybciej, ma swoje sprawy odleglosc robi swoje itd. W takiej sytuacji bylam pewna, ze rodzinka sie zbierze i przyjedzie na moj slub w celu odgrzania rodzinnych wiezi. Owszem, spodziewalismy sie ze niektore ciocie nieco juz schorowane byc moze nie dadza rady ale przeciez w miedzyczasie wyroslo mlode silne pokolenie... no tak.

Zaczelo sie od mojej cioci, ktora uznala, ze to jest fair aby na nasze zaproszenie odpisac (bardzo niechlujnie zreszta) na Naszej Klasie. Generalnie chyba aby uniknac rozmowy (aczkolwiek adres mailowy tez w zaproszeniu byl). Malo tego, zaproszenie wyszlo oficjalnie od moich rodzicow (Angielska tradycja ktora mi sie bardzo podoba) a ciocia napisala do mnie. Bardzo, bardzo sie zdenerwowalam. Odpisalam Cioci co na ten temat mysle, uprzejmie aczkolwiek stanowczo.

Jakies 60% sie do nas odezwalo i jakies 40% przyjedzie. Na reszte jeszcze czekamy aczkolwiek zaczynam watpic czy zaszczyca nas jakakolwiek odpowiedzia. Fakt wszyscy przyjaciele sie odliczyli, znajomi ze studiow... mamy przyjaciol, ktorzy przylatuja z Norwegii, Grecji, kuzyn leci z Berlina ale dla niektorych przyjazd z Czestochowy to za daleko.

Wiele osob mnie pociesza, ze chrzanic rodzine, ze ludzie sa rozni itd. Ja wiem, ze nie kazdy jest taki jak ja, nie kazdy szanuje rodzinne wartosci itd. Tak naprawde to jestem zla sama na siebie, bo zaprosilam wszystkich i teraz na wlasne oczy moge sie przekonac kto ma mnie w dupie. I to jest przykre. Sama sie wystawilam. A ja naprawde do tej pory lubilam i wierzylam w cala moja rodzine. W zasadzie to troche mi teraz glupio bo 30 prawie na karku a taka bylam naiwna.

Nic to, wyzoladkowalam sie. Mam nadzieje, ze podejscie niektorych czlonkow rodziny nie zepsuje mi Naszego dnia, nie bede wyczekiwac telegramow i poczty kwiatowej zamiast cieszyc sie tymi, ktorzy przyjechali, ktorym na mnie zalezy :)


czwartek, 21 stycznia 2010

Dzien Babci

Po raz trzeci w tym tygodniu (wyjatkowo taki tydzien mam) zwloklam sie z lozka po 5 i pojechalam na uniwerek. O 9 zaczynal sie poldniowy kurs dla doktorantow co chca uczyc, takie podstawy nauczania itd. Zasiadlam 'w lawce' z dwoma panami jeden z Ghany drugi z Turcji. Panowie malo sie udzielali w dyskusji a niestety co chwila mielismy jakies 'zajecia w podgrupach'. Poza tym dopiero na tym szkoleniu zdalam sobie sprawe ze 4 lata w Akademii zrobily ze mnie experta mimo woli (bo przeciez nie tym sie zajmowalam) a jednak wiedza na temat nauczania weszla we mnie poprzez osmoze no i strasznie sie na tym szkoleniu nudzilam. Po dwoch godzinach byla przerwa na kawe, grzecznie powiedzialam nauczycielowi ze nie wytrzymam ani chwili dluzej i ze chcialabym juz isc (generalnie potrzebuje dowod ze kurs zaliczylam zeby uczyc). Nauczyciel byl wyrozumialy. Niestety za 10 dni czeka mnie powtorka z rozrywki.
Powloczylam wiec nogami do biblioteki, znalazlam kilka interesujacych artykulow i odkrylam wielce ciekawa rzecz. Otoz wyglada na to, ze moge w bibliotece skanowac i drukowac za darmo i nie za bardzo wiem czemu. Nie bede sie wdawac w szczegoly ale na poczatku roku akademickiego kupialm £10 'kredytu' ktory magicznie sie odnawia przy kazdym logowaniu. :)) Nie wiem dlaczego ale nie bede dociekac bo jeszcze mi sie magiczny kredyt skonczy. Do domu wrocilam zmachana okolo 14:00 i siedze i dziergam. Az otrzymalam telefon...

Otoz dzis jest Dzien Babci. Wczoraj zamowilam poczte kwiatowa dla babci. Tak sobie pomyslalam, ze chyba babcia nigdy nie dostala kwiatow przez poslanca wiec bedzie fajna niespodzianka. Napisalam mily bilecik i poszlo. No i dostaje dzis telefon, od zaplakanej babci, wzruszonej itd. itp. Wszystko fajnie ale babcia walnela tekst 'No to teraz wierze ze mnie kochacie i szanujecie'... Nie wiem za bardzo do kogo adresowala to WY ale zrobilo mi sie conajmniej dziwnie. No dobra, moze nie bylam zawsze najlepsza wnuczka na swiecie ale to stare dzieje no i szczerze to babcia tez nie zawsze byla dobra babcia.
Eh eh eh dziwnie i smutno mi teraz.

piątek, 8 stycznia 2010

Zasypana

Zdrowotnie jest juz duuzo lepiej. Odzyskalam glos i zostal mi tylko meczacy kaszel. Mialam jechac do lekarza na kontrole ale niestety zasypalo nas dokumentnie. Trzeci dzien siedze w domu. Jonowi dopiero dzis udalo sie dojechac do pracy ale on zaparkowal gdzie indziej.

Otoz nasz blok znajduje sie na koncu drogi, nieco z gorki i wlasnie pod ta gorke nie mozna teraz podjechac ze wzgledu na snieg. Jon zaparkowal nieco wyzej wiec jego auto jest ok ale moje nie ma najmniejszych szans aby wyjechac. Czulam ze powinnam kupic 4x4 zamiast C2. Ehhhh ;)

Obdzwonilam dzis rozne councile (swoja droga nie wiedzialam ze moze ich byc az tyle w jednym rejonie) i rowniez tzw. spoldzielnie mieszkaniowa ale nikt nie moze nam pomoc. Jedyna szansa jakby sie sasiedzi skrzykneli, wzieli do rak lopaty itd. problem w tym, ze zadnego piasku, soli ba nawet lopat nie mozna dostac nigdzie w okolicy.

Siedze wiec w domu i sie ucze :) We wtorek mam jechac na Uniwerek ale nie mam pojecia, czy dam rade. Biorac pod uwage temperatury nie ma raczej szans aby az tyle sniegu stopnialo do wtorku :( natomiast w piatek (15 stycznia) mam jechac do Yorku na dopasowanie sukni slubnej. Tez na razie slabo to widze.

Dowod rzeczowy:

piątek, 1 stycznia 2010

Chora

Agatku, mama w koncu doleciala ale dopiero w czwartek w sama wigilie wiec od razu pojechalysmy do Ruislip, do rodzicow Jona na swieta. Musialam sie dobrze nagimnastykowac aby nas stamtad wypuscili do domu w sobote (mnie i mame Jon zostal) zebym miala z nia chociaz niedziele razem w Banbury. Otoz wypuscili ale mama porzadnie zachorowala na zapalenie krtani. Cala niedziele robilam herbate z cytryna i miodem, gotowalam rosol itd. Mama czula sie naprawde zle, ona nalezy do osob ktore jak choruja to 'choruja cala soba' wiec sie bardzo martwilam jak ja ja wsadze w samolot w poniedzialek. Udalo sie, poczule sie nieco lepiej i doleciala do domu ok a we wtorek miala juz wode na szczescie. Ja natomiast od poniedzialku wieczorem tez nie domagam.

No, wlasnie. Jestem chora. I chyba sie starzeje bo juz trzeci dzien biore anytbiotyk i dalej zadnej poprawy. Siedze w domu, nic nie robie, w cieplym, jem rosol, zupy, owoce, witaminki i dupa zbita. Nie mam glosu (juz trzeci dzien), dzis pojawil sie katar, mam tez bardzo bolesny kaszel a temperatura ciagle podwyzszona . Ehhhh. W domu balagan, prezenty swiateczne jeszcze nie rozparcelowane, stos prania itd. Na szczescie mam Jona ktory jako tako panuje nad kuchnia, jezdzi na zakupy itd. Mam nadzieje, ze one tego swinstwa ode mnie nie podlapie bo jak ja marudze to on dopiero bedzie marudzil.

Musze napisac cos pozytywnego. Otoz nie udalo mi sie jeszcze zarejestrowac do lekarza w tym miescie. Poszlismy wiec do kliniki (otwartej w pazdzierniku) ktora jest czynna od 8:00 do 20:00 codziennie!!!! (wliczajac w to swieta itd.) i mozna przyjsc z ulicy. Weszlismy, nikogo w poczekalni, wypelnilam maly druczek i za niecale 10 minut rozmawialam juz z lekarzem (tzn jon rozmawial bo ja glosu niet). W trybie natychmiastowym dostalam penicylyne a tyle sie zlego mowi o Angielskiej zluzbie zdrowia i zamilowaniu do paracetamolu.